czwartek, 25 grudnia 2014

112.

20 grudnia Tintin skończył roczek. Rysunek znaleziony na Incidental Comics idealnie oddaje moje odczucia, łącznie z tym o życiu towarzyskim ;)

Zleciało migusiem, młody płynnie przepoczwarzył się z nieporadnego niemowlaczka w małego chłopczyka. Małego, kochanego chłopczyka, który postanowił wystartować z chodzeniem na 5 dni przed urodzinami, szczerzy pięć zębów w uroczym uśmiechu i testuje naszą cierpliwość za pomocą przeszywających pisków.  Lubi jak mu nucę (nie mam odwagi śpiewać, od tego moje własne uszy puchną - a może on zasypia nie ukołysany matczynym głosem, lecz w ucieczce przed mym wyciem?). Lubi banany. Lubi się bawić w chowanego. I w gonitwy po łóżku. Wspinaczki. Światełka. Łyżeczki i kubeczki po jogurtach. Nie lubi... czy to ważne? I tak go trzeba przewijać i przebierać, a czapkę w drodze wyjątku akceptuje w wózku, jako nieodłączną część spaceru.

środa, 5 listopada 2014

111.

Humor hermetyczny
kolega: no i oczyszczamy to białko, ale po sekwencjonowaniu plazmidu okazało się, że tam jest mutacja, to Kaśka dała nam nowy plazmid, tym razem na pewno dobry, ale tam była ta sama mutacja. To jestem ciekawy, czy ona wszystkich swoich wcześniejszych badań nie robiła na mutancie
ja: a co to za mutacja? może kodon STOP się wstawił po 3. aminokwasie?

no co? mi się wstawił...

niedziela, 26 października 2014

110.

Gdyby Mickiewicz, pisząc "Odę do młodości" miał malutkie dziecko, nie pisałby tak beztrosko "Tam sięgaj, gdzie wzrok nie sięga"

Albo Oda wyglądałaby mniej więcej tak:


Bez serc, bez ducha, to szkieletów ludy;
Nie!
Młodości! dodaj mi skrzydła!
Dotykaj!
Niech nad martwym wzlecę światem
Tej!
W rajską dziedzinę ułudy:
Świeczki!*
Kędy zapał tworzy cudy,
Nowości potrząsa kwiatem
I obleka w nadziei złote malowidła.
(omatkoicórkoniecierpiępoezji)

*zapewne bardziej współczesny poeta napisałby Nie! Gryź! Tych! Kabli! ale ponieważ omatkoicórkoniecierpiępoezji to nie wiem, co tam pisują współcześni poeci.
A propos kabli, skrzacik podłącza się do każdej znalezionej wtyczki. Odkurzacz jeszcze nie wie, że powinien wtedy zacząć działać.

Gdyby królowie polscy tak bronili kraju, jak młody broni się przed włożeniem mu spodni, to do rozbiorów by zapewne nie doszło. Do ubiorów zresztą też nie.

Tymczasem przyszły wódz ćwiczy przemowy. W łazience przy brodziku. Zaczął od ofuknięcia szamponów, teraz przemowy są bardziej płomienne.

Przed łapkami sięgającymi zabezpieczamy to i owo. Np. szuflady rzepami. Rzepy są interesujące niezwykle, dopóki są zarzepione. Zerwane dyndają smętnie i stają się niewidzialne. Z kolei door stop (zrobiony specjalnie, jak twierdzi na opakowaniu producent, w nieprzyciągającym wzroku dziecka kolorze brązowym) przyciągnęły uwagę natychmiast po zastosowaniu. Zostały od razu wyciągnięte i pociumkane, gdyż najlepszym gryzakiem jest wszystko poza gryzakami (matczyne obojczyki zajmują dość wysoką pozycję), a następnie porzucone. Podstępnie ojcu pod nogi, w końcu kolor wzroku nieprzyciągający.

Parę dni temu skrzacik fikający w pościeli zgubił skarpetkę. Kiedy mu ją daliśmy, spojrzał co to, po czym usiadł i zaczął oglądać swoją gołą stópkę.

piątek, 17 października 2014

109.

Miałam opisać parę scenek z życia ale nie mogę pisać bo trzymam szafę bo dzieć mi krzesłem kręci...

Dzisiaj.
Tatuś: Papa ist immer der beste, ja?
Synek: ma ma ma ma ma ma

Ha!

środa, 10 września 2014

108.

Do Paszczaka już dawno nie mówimy Paszczak, mniej więcej od momentu, kiedy przeczytaliśmy, że dziecko zaczyna reagować na swoje imię. Na to właściwe reaguje świetnie, na odmiany i przezwiska pozostaje obojętny.
Tymczasem jego drugim imieniem powinno być Duszek. Skrót od Rozpierduszek. Tornado też po sobie nie sprząta.

Niezmiennie ludzie (czytaj: dotyczy głównie żeńskiej części rodziny w wieku każdym) dostają na jego widok małpiego rozumu... przy czym zaczynają się zachowywać, jakby był okazem zwierzątka:
*ciu ciu ciu popatrz na mnie (a co tam, że własnie kontempluje kwiatki albo rozważa anatomię lampy, musi NATYCHMIAST spojrzeć na babcię/ciocię), głupim odgłosom towarzyszy często machanie rękami i pstrykanie palcami
*aaaa spojrzał na mnie/ ziewnął/ kichnął/ macha rączką/ nieeee patrz on stoi! nie wierzę, on stoi!
*pomachaj PAPA/ powiedz mama - ma ma, MA MA MA MA (moje komentarze, że może nie chce, w sumie to jeszcze nie umie, jest zmęczony itp. kwitowane są lekkim fochem "no przeciez wiem, ale mogę sobie z nim pogadać"  -  i dawaj ta sama jazda od nowa)
Oczywiście cieszę się, że mój synek pozytywnie wpływa na ludzi (nawet pan w aptece zaczął stroić miny), chciałabym tylko, żeby wykazywali więcej zrozumienia dla niego jako odrębnej istotki, a nie tresowanej małpki klaszczącej na zawołanie

Tak tak, co się matka naogląda ludzi, chowając się za swoim dzieciaczkiem, to jej. Co sobie wyciągnie wnioski - to też jej. A jeden z wniosków jest taki, że dzidziuś jest zwierciadłem ludzkich kompleksów. Albo raczej posiada moc ich uzewnętrzniania.
Na przykład dzidziuś się uśmiecha patrząc na prababcię, a prababcia na to: co, śmiejesz się ze starej babci, bo ma czerwony nos? nie patrz na babcię, babcia jest stara i brzydka, popatrz na swoją mamę... Albo synek przygląda się (opuchniętym po wycieczce) stopom cioci, więc ciocia do niego: nie patrz, moje stopy są takie brzydkie, okropnie opuchnięte, popatrz na drugiej ciotki stopy, zobacz jakie ładne i ma taki lakier kolorowy...



Oczywiście, że mój synek jest pępkiem świata. Tylko jeszcze nie wie, że świat ma więcej pępków.

czwartek, 4 września 2014

107.

Odwiedziliśmy wczoraj moją pracę, a Jego Wysokość hojnie obdarzał nowopoznane "ciocie" uśmiechami i królewskimi pozdrowieniami. Do niektórych (wysoka blondynka, ma chłopak gust) nawet zagadał, łaskawie wypluwając smoczek. (A panie w autobusie: patrz, jaki zamyślony, o, aż buzię otworzył, ooo popatrzył na mnie! a, i jeszcze od innej pani usłyszałam: taki duży synek, a taka młoda mama)
I refleksja: naturalne, że każdy w pierwszym momencie szuka podobieństwa  - do mamy czy do taty? A Paszczak ma nawet bodziaka z napisem "klon tatusia" (made by mamusia). Więc zastanawia mnie, dlaczego wszyscy myślą, że mam z tym problem, bo po stwierdzeniu, że jednak nie jest do mnie podobny, no może troszeczkę, następują litanie pocieszeń i rodzinnych opowieści, jak to syn znajomych był podobny do ojca, ale z wiekiem stał się zupełnie podobny do matki... albo jeszcze lepsze: no tak, podobny do taty, no szkoda. Szkoda? Tak, bo syn powinien być podobny do matki, a córka do ojca, to wtedy będą ładni (!) (nie wymawiając dwie znane polskie aktorki są dobrym przykładem, że niekoniecznie).
W domu niezmordowanie wskazuje nam czego jeszcze przed nim nie zabezpieczyliśmy (nasza wyobraźnia,w przeciwieńswtwie do jego chęci, jest jednak mocno ograniczona). A właśnie Pstryk - new achievement unlocked - zaczął stawać. I łapać guzy, bo czasem podłoga atakuje znienacka. Na guza mamy przykładały nam nóż... ja raczej wyciągam jogurt z lodówki, ale taka zimna pierwsza pomoc nie znajduje uznania.
Zaprzyjaźnił się z odkurzaczem. Można przy nim stać, wciskać guziki, ciągnąć za trąbę, a jak tata robi, ze kabel wziuuuuuuuuu - znika - to w ogóle czary.
Na bazarze Paszcz wdał się w dyskusję, nie wiem za czym optował, ale mina wskazywała, że nie zgadza się z przedmówcami... na bazarze pan sprzedający czapeczkę zaskoczył mnie... wydanym mi paragonem z najprawdziwszej kasy... na bazarze stoi szeptucha i nawiedzonym głosem szepce: polski czosnek polski czosnek polski czosnek

A czas zapier... pędzi strasznie, i co na to pan Einstein?

niedziela, 22 czerwca 2014

106.

Brokuły są jak fraktale - dzielą się na mniejsze cząstki, które dzielą się na mniejsze cząstki, które dzielą się na mniejsze cząstki...

piątek, 20 czerwca 2014

105.

Nie wiem, czy coś tak naturalnego może być powodem do dumy, ale JESTEM Z NAS DUMNA, że już pół roku karmię wyłącznie piersią.

Przed nami, mam nadzieję, kolejne miesiące, a w tle BLW.
Pan Paszczak skończył dziś pół roczku, zleciało migusiem. Jutro to uczcimy z dziadkami, kameralnie, tylko co ja mu zapalę na torcie? Chyba pół świeczki ;) albo kupię cyfry: 05.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

104.

Ku pamięci...
Dzisiaj oficjalnie i definitywnie zakończył się niemalże beztroski ;) czas niemobilności mojego synka. Krótko po uploadowaniu funkcji przekręcania się z plecków na brzuszek i z powrotem odkrył turlanie. Świat stanął otworem. Matka drży.
Ojciec nie drży bo wyjechał w delegację i jeszcze sobie nie uświadomił co go czeka.

sobota, 14 czerwca 2014

103.

Umiejętności Głodzilli pojawiają się jak za wciśnięciem guzika:
nie lubił leżec na brzuszku, obracanie było czarną magią, poza sporadycznymi, raczej przypadkowymi fiknięciami. Pstryk. Od zeszłego weekendu przewraca się jakby zawsze to umiał.
Stopa w buzi? Pstryk - mniam mniam syrka.
Język? miał może ze 2 miesiące, gdy zaczęliśmy mu pokazywać język i obserwowaliśmy, jak przetwarza informację i coś tam miele w buzi, usiłując zapanować nad swoim językiem (wyobrażam sobie, że musiałabym się podobnie skupiać, żeby poruszyć tylko jednym, najmniejszym palcem u nogi, a i tak nie udałoby mi się to). Od wczoraj język radośnie wyskakuje z paszczy, ku ogólnej radości dziecka i rodziców :P
Ta nagłość pojawiania się nowych umiejętności mnie fascynuje, bo nie widzę, żeby ćwiczył i za którymś podejściem się nauczył. Jednego dnia nie umie, następnego już umie.

Paszczak siedząc (nam na kolanach z całkowitą asekuracją, sam jeszcze nie siedzi) macha rączkami na wszystkie strony, ze szczególnym uwzględnieniem uderzania dłońmi o stół ("Kategorycznie żądam! Żądam! Żądam!"). Dzisiaj usiedliśmy przy pianinie. Zagrał parę nutek. Prababcia była zachwycona.

wtorek, 3 czerwca 2014

102.

Dzidziuś zaraża ziewaniem. Sam jest odporny.

Przestraszenie nie działa na dzidziusiową czkawkę.

Dzidziuś ma perfekcyjną, gładką, mięciutką, cudowną skórę. Bez pieprzyków.

Dzidziuś nie ma gęsiej skórki. I włosków na ciele.

101.

Paranoi szczepionkowej ciąg dalszy
Poszliśmy do naszej rejonowej przychodni na umówione spotkanie, zaszczepić na to, co obowiązkowe. Zgrzyt pierwszy: szczepionki nie ma w przychodni, bo są problemy z dostawami. Ot, taki drobiażdżek, państwo dostaniecie receptę, mama zostanie w przychodni z maluszkiem, a tata pojedzie do apteki (oj to tylko dwa przystanki, na szczęście pani pielęgniarka jest poinformowana, które apteki mają potrzebny towar).
A gdybym była sama? Ubierz dziecko, dziecko w wózek, wózek w tramawaj, apteka, tramwaj, rozbierz dziecko (po drodze wtryniając się w kolejkę innech dzieci?), kłujnij, ubierz, ululaj... stop.
Zbędnymi są te dywagacje, gdyż albowiem samotna tatusiowa wyprawa na biegun północny została nam oszczędzona przez jakże czujne pielęgniarki. Ostatnie szczepienie było pięć tygodni wcześniej, nie zaszczepimy, musi być sześć!
I na nic nasze tłumaczenia, że owszem sześć, ale między dawkami tej samej szczepionki a nie dwóch różnych, na nic pokazywanie, że poprzednio mogliśmy to czemu teraz nie... wezwana lekarka stanęła po stronie pielęgniarek . Nawet nie wysłuchawszy co mamy do powiedzenia (co tam, że co najmniej cztery źródła, w tym dwa w tej przychodni powiedziały, że można). Czy pani doktor lekarka kierowała sie dobrem dziecka? Taaaa: ja się nie zgadzam, bo potem będę mieć sanepid na ogonie.
Pani doktorLekarka synka osłuchała, zadała parę rutynowych pytań, czułam, że wszystko jest po łebkach, ale skoro synek zdrowy a ja pytań nie mam, to nie będę drążyć. Jeszcze mi kazała dziecku zupki zacząć podawać, ale tylko przytaknęłam i jeszcze cichnęłam męża, żeby nie dyskutował, bo i tak zrobimy po swojemu. Czyli nie podamy żadnych zupek przed dziecięcia skończeniem 6 miesięcy. Pfffff.
Aha, pani doktor lekarka znów okazała się nie naszą lekarką, bo nasza znów miała wolne, następna wizyta zaplanowana tuż przed długim weekendem, więc coś czuję, że nasza znów będzie miała wolne...

pani doktor tak mi się skojarzyło, bo dzisiaj byłam na obronach dr koleżanki i kolegi z labu, a kiedyś trafiłam na tekst faceta, który wkurzony w przychodni, gdzie nic nie mógł załatwić, za to na prawo i lewo słyszał "pani doktor to, pani doktor tamto" krzyknął/miał ochotę krzyknąć, że w tej chwili, to on tu jest jedynym doktorem :)

Strona Centrum Zdrowia Dziecka chyba jest wiarygodnym źródłem informacji, prawda? To tutaj o odstępach między szczepieniami

***
Z innej okołomedycznej beczki

Próba dodzwonienia się do szanowanej placówki medycznej wygląda tak, że albo jest zajęte, albo nikt nie odbiera. Obstawiam, że pani siedząca na telefonie na zmianę olewa dwoniący telefon i odkłada słuchawkę na stół, żeby nie dzwoniło. Raz mi się nawet udało dodzwonić: pani wyrecytowała (prawie się dałam nabrać, że to nagrane na sekretarkę), w jakich godzinach można dzwonić w sprawie zapisów, informacji i czegóż tam jeszcze, po czym odłożyła słuchawkę.

niedziela, 27 kwietnia 2014

100.

Kiedyś na jednym lubianym przeze mnie blogu ciążowo-mamowym przeczytałam, żeby nie patrzeć na swoje dziecko jak na kopię siebie, ale jak na indywidualnego człowieka o własnym, jakże ciekawym charakterze. Wtedy wydało mi się to bardzo mądre (aż zapamiętałam ;)). A dzisiaj? Wydaje mi się to tak oczywiste, że aż banalne. Patrząc na naszego małego Stworzonka nawet mi przez myśl nie przechodzi, żeby traktować go inaczej niż istotę indywidualną i odrębną i to wcale nie dlatego, że nie widzę w nim krzty podobieństwa do mnie. Oczywiście szukamy podobieństw, zastanawiamy się, czy coś będzie robił tak samo jak któreś z nas, albo po kim będzie miał zryte poczucie humoru, żeby się wspólnie pośmiać - ale takich podobieństw mogę szukać równie dobrze np. w moim bracie (które zresztą cichcem się ujawniają, od czasu do czasu, chyłkiem i znienacka w najmniej oczekiwanych momentach. Czasem to przypomina te historie o rozdzielonych bliźniętach, które odnajdują się po latach i odkrywają że np. identycznie kroją pomidora na kanapkę a potem przyprawiają go tą samą egzotyczną przyprawą).

***
Ostatnio zostało mi posłodzone, jednego dnia Paszczak, którego akurat trzymałm na rękach usłyszał aż dwukrotnie "ale ty masz mądrą mamę" :)

***
Moja babcia, tonem focha totalnego: pokazałam koleżance zdjęcie mojego prawnusia, a ona stwierdziła "dziecko jak dziecko". Już NIGDY jej o nim nie wspomnę.

***
Teściowa: ale następne dziecko to musi być dziewczynka
Moja mama: tak, tak, ja też chcę dziewczynkę
(jak będzie dziewczynka to chyba obie oszaleją kompletnie, a jak będzie chłopiec to...?
...jeszcze nie przystąpiliśmy do procesu stwórczego...)

***
W sklepach wyraźna jest nadreprezentacja ciuszków dla dziewczynek nad tymi dla chłopców, a ja mam trochę dość białego i odcieni niebieskiego i zielonego. Jakbym dostała "w spadku" bardziej dziewczęce ciuszki to pewnie bym nie wybrzydzała, ale celowo nie kupię chłopcu rzeczy różowych, z falbankami, koronkami i motylkami. Np. taka głupia żółta koszulka, byłaby zupełnie unisex, ale na rękawkach naszyto koroneczki - i dupa.(Mąż nie trawi wszechobecnych misiów, inne zwierzątka też są na cenzurowanym, zwłaszcza te zbyt przesłodzone i z kretyńskim wyrazem pyska).
Więc dla córki, jesli się pojawi, będzie w czym wybierać, przynajmniej dopóki nie będzie na tyle duża, żeby życzyć sobie wszystkiego różowego.

***
i jeszcze bzdura dnia: podobno jakis naukowiec wykazał, że około półtoraroczne dzieci płaczą w nocy dlatego, żeby rodzice nie mogli spłodzić rodzeństwa, tym samym mając więcej czasu i zasobów dla tego dziecka

środa, 9 kwietnia 2014

99.



Kiedy przyjdą podpalić dom,
ten, w którym mieszkasz - Polskę,
kiedy rzucą przed siebie grom
kiedy runą żelaznym wojskiem
i pod drzwiami staną, i nocą
kolbami w drzwi załomocą -
ty, ze snu podnosząc skroń,
stań u drzwi.
Bagnet na broń!
Trzeba krwi!

(Władysław Broniewski "Bagnet na broń")

Ja ze snu podnosząc skroń powiedzialabym: kochanie, powiedz im, żeby przyszli później

Bo teraz nie mam problemów ze snem, a wyrwana jestem kompletnie nieprzytomna i czasem zwykłe marudzenie Paszczaczka nie wystarczy, żeby się matka do karmienia poderwała. Czasem dopiero interwencja tatusia zadziała...

Pod koniec ciąży miałam straszne problemy ze snem, kolejne noce bezsenne, odsypianie w dzień... skończyło się jak ręką odjął, razem ze zgagą, po porodzie, a jednej nocy jeszcze w szpitalu byłam tak wyczerpana, że mimo trójki płaczących noworodków na salce zasnęłam snem na tyle mocnym, ze dopiero jedna z matek mnie obudziła mówiąc, że może jednak nakarmiłabym syna, bo na tak strasznie płacze...

Na szczęście zwykle jest jedna nocna pobudka i nie zawsze z tego najgłębszego snu, a budzenie jest delikatne, coś tam sobie maluszek gada, popiskuje, a syrenę alarmową załącza w ostateczności. Fajny ten nasz dzidziuś.

(Inna sprawa, że po jedzeniu też sobie lubi czasem pogadać. Ale monolog go satysfakcjonuje. Może kiedyś zostanie wykładowcą, oni też często nadają do sali pełnej śpiących ludzi)

środa, 26 marca 2014

98.

Ten bezzębny uśmiech :)
Nie dziwne, że nawet najwięksi ponuracy są w stanie zrobić z siebie głupków, byle tylko go wywołać.
To jest takie cudowne, że ten uśmiech pojawia się na mój widok, tak po prostu, bo synek mnie zobaczył.
Muszę się tym nasycić na zapas.







(zęby już czają się za rogiem)
(zanim dorośnie i na mój widok będzie trzaskał drzwiami)
(trwając w permanentnym nastoletnim fochu)
(bo tuż tuż moje urodziny i nagle bardziej dociera do mnie jak bardzo czas pędzi)

Uśmiechaj się, synku, oby jak najwięcej

niedziela, 23 marca 2014

97.

Paranoja szczepionkowa

[szukając informacji na temat szczepień, a konkretnie - czy coś się stanie jak je odrobinkę przesuniemy (nie), trafiłam na sporo ciekawych blogów i fejsowych stron poświęconych szczepieniom i nieco mimowolnie zostałam (wojującym) anty-antyszczepionkowcem*]

No więc sytuacja wyglada tak: ze względu na to, że nasza pani doktor ma superobłożenie w przychodni, nasze pierwsze szczepienia przesunęły się o jakieś 2,5 tyg (zamiast w max. 8. tygodniu). Ale pani dr. była chora, więc, mimo, że Paszczak skończył już trzy miesiące, jeszcze jej na oczy nie widzieliśmy - w przychodni dzieci zdrowych się nie udało, przychodni dzieci chorych na szczęscie na razie nie musieliśmy nawiedzać. Przed szczepieniem obejrzał go inny lekarz. Nieważne.
Postanowiliśmy zaszczepić go na wszystko, czyli również wszystkie zalecane - meningokoki, pneumokoki i rotawirusy. Na pneumo - bo nie trafia do mnie argument, że skoro dziecko nie szwęda się po szpitalach, to można poczekać. Właśnie po to go szczepię, że jakby gdyby cokolwiek, jakby musiał pójść do szpitala, to żeby jakiegoś syfu tam nie złapał, bo wtedy na szczepienie będzie z deczko za późno. Meningo - podobnie jak pneumo, a poza tym nie chcę czekać, bo później kalendarz szczepień też jest naładowany. Rota - oczywiste, wydaje mi się, że akurat to szczepienie powinno być włączone do szczepień obowiązkowych i sponsorowane przez państwo (hahaha). Bratowa twierdzi, że szczepionka już kilka razy uratowała ich synkowi, nomen omen, dupę - jest pewna, że przeszedł łagodnie infekcję, a nieszczepiony wylądowałby w szpitalu. Ich synek nie chodzi do żłobka/przedszkola, żeby nie było, że wirusa złapał tam, a nieprzedszkolne dzieci mogą się czuć bezpiecznie (a raczej ich rodzice). Nie mogą.

No więc naczytawszy się tego i owego, bardziej publikacji naukowych lub wiarygodnych popularnonaukowych wpisów niż forów dla panikujących rodziców, postanowiliśmy, że chcemy rozdzielić dwutygodniową przerwą szczepienia obowiązkowe i zalecane. Od jednej z lekarek wiedzieliśmy, że tak można. Inna lekarka w naszej przychodni (państwowej) potwierdziła, że można, ale u nich "się tego nie praktykuje". Ale nie mają nic przeciwko, żebysmy doszczepili synka gdzie indziej. Łaskawcy.
Proste? Proste.

Prawie.

Bo żeby zaszczepić, gdziekolwiek, prywatnie czy państwowo, trzeba posiadać kartę szczepień dziecka, jesli nie skończyło dwóch lat.
No to myk do przychodni, prosimy o wydanie - nie, możemy złożyć podanie, a karta zostanie nam odesłana w ciągu, bagatelka, trzech tygodni (a szczepienia za dwa dni). Jeśli zostanie. Ale jest wyjście, hurra! Możemy otrzymać poświadczoną kopię oryginalnej karty i z tym iść do innej przychodni.

Byłam pozytywnie zaskoczona, że zdobycie owej kopii odbyło się szybko i bez problemu**, a nawet bez absurdalnie wysokich opłat za wykonanie xero. I teraz szczepienia obowiązkowe będziemy robić na oryginalną kartę szczepień w państwiwej przychodni, a zalecane dodatkowe - prywatnie.

Cudowną biurokrację sponsoruje ministerstwo i przepis wydany jakieś 1,5 roku temu.

Jeszcze jeden absurd - po pierwszym szczepieniu z jednej z ranek leciało troche krwi. Dostaliśmy jałowy gazik, żeby przykładać, ale plastra nie chcieli dać "bo się zaparzy". Nie dziwne, że krzyczał, jak mu ciągle to bolesne miejsce dotykaliśmy... W drugiej przychodni gazik został przyklejony plastrem, jaka ulga, jakoś nic się nie stało. Następnym razem weźmiemy własne plastry o.O.

Jeszcze dygresja do dygresji, po pierszym szczepieniu wszyscy pytali czy mały płakał, przy czym miałam wrażenie, że to pytanie podszyte jest poczuciem, że jak płakał, to  źle, jakoś każdemu z osobna tłumaczyłam, że oczywiste, że dzidziuś płacze po szczepieniu, skoro sprawiono mu ból, oraz, że trzeba by sie martwić, gdyby NIE wrzeszczał.


* i krew mnie zalała, jak mój własny rodzony brat wrzucił na fejsa jakiś, przepraszam, gówniany artykuł o tym jak to udowodniono związek szczepień z tym i owym, nie napiszę tego słowa na A, żeby mi tu google nie odsyłał, bo antyszczepionkowcy doczytają tylko " udowodniono związek szczepien z tym i owym" i będą sie jarać, że znów ktoś potwierdził. Nie potwierdzam, zaprzeczam, stwierdzono naukowo, że szczepienia sa bezpieczne i nie powodują A. Zresztą chyba póki co nie ma jednoznaczej odpowiedzi, co powoduje A.
A brat wrzucił, zamiast spytać mnie bezpośrednio i tak zaraza sie rozprzestrzenia.

**bez problemu, co mi przypomina, że w tej przychodni jeszcze nikt nigdy nie zapytał mnie o żaden dokument potwierdzający tożsamość. Ani jak zapisywałam syna do przychodni, ani jak byliśmy na wizytach i szczepieniu, tylko książeczkę zdrowia dziecka chcieli. Może to tylko schiza po wizytach w medycznej prywatnej sieciówce, ale co z ochroną danych osobowych i tajmnicą medyczną? Wątpię, żeby po tych kilku wizytach (doliczam się trzech póki co) panie pielęgniarki znały mnie już z widzenia, więc o tę kopię karty mogła przyjść poprosić dowolna ososba udając rodzica, wystarczyłoby, żeby znała datę urodzenia dziecka, ew. pesel.

Dziękuję za uwagę, jeśli ktoś dotąd doczytał :)

96.

Matka Polka Czapeczkowa

Temperatura co najmniej 22 stopnie, słoneczko grzeje, ja w tiszercie zgrzana, Paszczak w nosidle, ubrany w body i pajaca, tez podgotowany (nosił dumny tatuś :) ). Czapeczka na główce jest, czuje się jak Matka Polka Czapeczkowa, ale to od Słońca. Większość czasu spędził albo w rzeczonym nosidle, albo w wózku pod budką (bo nadal Słońce). Ale pod budką wózka bez czapeczki. W pewnym momencie wzięłam go z tego wózka na ręce, bo płakał bidak w niebogłosy. Bez czapeczki go wzięłam. A tu jakaś mama z innym dzieciakiem wyskakuje: ja pani radzę, taki maluch to musi mieć czapeczkę (pokiwałam głową, że słyszę)... ja tak z dobrego serca, bo wiatr jest [lekki, nie zimny wietrzyk, choć rzeczywiście tam, gdzie stalismy, nieco bardziej odczuwalny], on sobie uszy przeziębi (znów pokiwałam, mama poszła).
Nie rzuciałm się po czapeczkę, za chwilę włożylismy go do wózka i się uspokoił.

Mafia czapeczkowa czuwa.

Ja wiem, że maluszki się gorzej termoregulują, ale jeżeli ja jestem spocona jak ruda mysz w pojedynczej koszulce (hi hi mysz w koszulce), to dziecku (i tak w dwóch warstwach odzieży) przecież też jest ciepło. Zwłaszcza, że na zewnątrz cieplej niż w domu. A jak się popatrzy na te dzieciaki w wózkach to czapki wełniane, koce polarowe, grube, zimowe śpiwory.

Nie zamierzam na złość babci odmrozić dziecku uszu, ale nie zamierzam być wyznawcą czapeczki.

***
A propos dzieci w wózkach, zaskakująco często widzę wpakowane  w spacerówkę dzieciaki, które wygladają, że już od dawna umieją chodzić. Rozumiem, że czasem dziecko może być chore czy niepełnosprawne, ale jeśli to dotyczyłoby wszystkich dzieci, które zdają się być za duże na wózek, to chyba mamy znów epidemię polio.

***
A propos pogody (mój teść zawsze musi spytać o pogodę, czym doprowadza męża mego do szewskiej pasji) to pierwszy dzień kalendarzowej wiosny zaskoczył niektórych będąc dniem zupełnie letnim (czyżby znów miało przyjść lato bez wiosny? Oby na wielkanoc znów śniegu nie było, ale to miesiąc później niż w zeszłym roku) dzięki czemu na ulicy ludzie w koszulkach mieszali się z ludźmi w puchowych kurtkach.

niedziela, 9 marca 2014

środa, 26 lutego 2014

94.

Rady płyną nieustannie, sączone ostrożnie, co bym nie ofukała, bo dlaczego on ma zimne rączki ubierz go, iksińska mówiła, że... a ona jest lekarzem, więc dlaczego wy i może jednak, a dlaczego z tym wózkiem przy ulicy większej a nie mniejszej bo spaliny nie idź tędy i co z tego że mniejsza nieprzejezdna...

ale: ty jesteś matką, ty wiesz co jest dla twojego dziecka najlepsze i zrobisz jak chcesz (powiedziane z lekkim fochem na próbę dyskusji/negocjacji/tłumaczenia)

A kiedy proszę o radę, albo próbuję sie podzielić wątpliwościami: ty jesteś matką, ty wiesz co jest dla twojego dziecka najlepsze (powiedziane tonem: ja nic nie wiem, mnie nie pytaj, jeszcze będzie na mnie; ewentualnie cichy wyrzut, że przecież mieli się nie wtrancać, to czego chcę).

Co za kretyńska, przepraszam szanowną rodzinkę, odzywka. Że niby jak matka to wie najlepiej. A skąd ma wiedzieć? owszem, wie może lepiej, czy ten płacz oznacza marudzenie czy złość, a może głód, wie lepiej czy chce smoka czy jednak nie, wie lepiej, że teraz brzuszek do brzuszka a nie na plecki... ale i tak się myli. Ale skąd ma wiedzieć wszystko inne? co znaczy wysypka, albo czy nie za wolno rośnie, albo czy jakis objaw to coś poważnego, czy drobiazg? Zwłaszcza matka pierwszego dziecka, ale w sumie każde dziecko może byc zupełnie inne... nagle wszystkie mamy babcie ciocie, okazuje się, już nie pamiętają, co to znaczy mieć dziecko, radź sobie sama kobieto.
Jak uznam, że kwas siarkowy jest idealnym dodatkiem do kąpieli, to też powiedzą, że matka wie najlepiej? i dodadzą Pamiętaj chemiku młody...



[najbardziej rozwaliła mnie moja mama, kiedy Paszcz miał niecałe 2 tygodnie i piewszy dzień, że darł się i darł i nijak nie mógł się uspokoić chyba całe popołudnie. Byłam na skraju wyczerpania, sama ryczałam, w końcu mąż mnie z domu wykopał wieczorem, żebym złapała oddech. Wracając zajrzałam do mamy, która pod moją nieobecność zajrzała do Paszczaka, a jak przyszłam, to spokojnie stwierdziła, że przecież wystarczyło jak mu podała smoczek i od razu zasnął. Nie wytrzymałam i znów się poryczałam, i wyszłam już bez tłumaczenia o co chodzi, omal nie trzasnęłam drzwiami. Bo mama przyszła na gotowe, czyli Paszczak po prostu padł ze zmęczenia od darcia pysia, a tu mi jakieś insynuacje, że głupi smoczek wystarcza. Mąż spokojnie stwierdził, że pewnie to baby blues, i że następnym razem będzie lepiej... blues nie blues, popłakać pozwolił, i rzeczywiście potem już było lepiej. Albo nie gorzej.

Na drugim  chyba miejscu są teściowie, którzy mieszkają daleko, więc głównie telefon... a przez telefon: ojej jak słodko (Paszczak ryczy, że ledwo słyszę własne myśli, a co dopiero ich w słuchawce). Tłumaczę, że wcale nie słodko, ale zrozumieli dopiero, jak przyjechali i się na własnej skórze przekonali. Miałam złośliwą satysfakcję, ale dzielnie powstrzymałam się od ...a nie mówiłam?
...teściowie ex aequo z jedną z moich babć, która również słysząc popłakiwanie uznała je za urocze, a jak powiedziałam, że płacz 90 dB (ach te aplikacje na smartfona) prosto do ucha wcale milusi nie jest to kazała mi być cicho, bo teraz ona mówi. Pfff]

niedziela, 2 lutego 2014

93.


Jedzenie z piersi ma swoje zalety (cycki cycki cycki)
i swoje wady (mleko mleko mleko znowu mleko, mleeeeee)


czwartek, 16 stycznia 2014

92.

Zadziwiające, że i u mnie i u mojego brata podobieństwo synków poszło dokładnie tą sama linią
syn - tata - babcia - pradziadek
na dodatek zero podobieństwa do mamusi
przynajmniej, póki co, zewnętrznie


poniedziałek, 6 stycznia 2014

91.

Mąż się zdziwił, jak podczas karmienia zawołałam, żeby podał mi "Słownik mitów i tradycji kultury" Kopalińskiego.
Jeszcze bardziej się zdziwił, gdy poprosiłam, żeby mi go podłożył pod stopę, bo Paszczak miał za nisko główkę.

piątek, 3 stycznia 2014

90.

Mam dwa tygodnie.
Uśmiecham się.
Robię tyle minek i gestów, że mógłbym cały tokszoł sparodiować, nawet układam z łapek daszek jak pani kanclerz. Mama lubi obserwować mój pokaz min, jak się budzę.
Jak mnie położą na brzuszku, to podnoszę główkę. Lubię patrzeć na światło.
Czasem dostaję kolkę i wtedy mogę płakać godzinami, nawet moja mama wysiada i też płacze. Ale sama sobie winna, po co jadła cebulę?
Czasem dam rodzicom pospać w nocy, niech tylko robią przerwy na pieluchę i cyca. Tylko dwa razy.
A rano, jak już jestem najedzony, marudzę trochę i wtedy spędzam przedpołudnie w ramionach mamy, ona w tym czasie próbuje coś robić na komputerze i tak śmiesznie wszystko pisze jedną ręką. Taty objęcia też lubię, są takie silne i tata ma większe ręce, więc pewniej mnie trzyma. W końcu jestem facetem, nie mogę całego dnia spędzać tylko w damskim towarzystwie. Tata chyba to rozumie, bo zaczął ćwiczyć wiązanie chusty.
Właśnie odkryłem, że mogę mieć nóżki wyprostowane, i jestem wtedy taaaaaki długi.
A mama zawsze ma radochę kiedy robię
Fredka!