Poszliśmy do naszej rejonowej przychodni na umówione spotkanie, zaszczepić na to, co obowiązkowe. Zgrzyt pierwszy: szczepionki nie ma w przychodni, bo są problemy z dostawami. Ot, taki drobiażdżek, państwo dostaniecie receptę, mama zostanie w przychodni z maluszkiem, a tata pojedzie do apteki (oj to tylko dwa przystanki, na szczęście pani pielęgniarka jest poinformowana, które apteki mają potrzebny towar).
A gdybym była sama? Ubierz dziecko, dziecko w wózek, wózek w tramawaj, apteka, tramwaj, rozbierz dziecko (po drodze wtryniając się w kolejkę innech dzieci?), kłujnij, ubierz, ululaj... stop.
Zbędnymi są te dywagacje, gdyż albowiem samotna tatusiowa wyprawa
I na nic nasze tłumaczenia, że owszem sześć, ale między dawkami tej samej szczepionki a nie dwóch różnych, na nic pokazywanie, że poprzednio mogliśmy to czemu teraz nie... wezwana lekarka stanęła po stronie pielęgniarek . Nawet nie wysłuchawszy co mamy do powiedzenia (co tam, że co najmniej cztery źródła, w tym dwa w tej przychodni powiedziały, że można). Czy
Aha,
Strona Centrum Zdrowia Dziecka chyba jest wiarygodnym źródłem informacji, prawda? To tutaj o odstępach między szczepieniami
***
Z innej okołomedycznej beczki
Próba dodzwonienia się do szanowanej placówki medycznej wygląda tak, że albo jest zajęte, albo nikt nie odbiera. Obstawiam, że pani siedząca na telefonie na zmianę olewa dwoniący telefon i odkłada słuchawkę na stół, żeby nie dzwoniło. Raz mi się nawet udało dodzwonić: pani wyrecytowała (prawie się dałam nabrać, że to nagrane na sekretarkę), w jakich godzinach można dzwonić w sprawie zapisów, informacji i czegóż tam jeszcze, po czym odłożyła słuchawkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz