wtorek, 20 listopada 2012

67.

O zabijaniu dziecięcej chęci do nauki... historyjka autobiograficzna w trzech scenkach
(a dzieckiem byłam bardzo nieśmiałym)
Scena 1.
Jeszcze w zerówce. 
Moja grupa, pewnie w ramach zastępstwa, została dopchana do klasy pierwszej, akurat na lekcję matematyki. Nie wiem jak inne dzieci, ale ja uważałam i nawet wzięłam udział. Jakieś dziecko nie umiało odpowiedzieć, ale ja tak. Usłyszałam od pani, że to zajęcia dla pierwszaków, a nie dla mnie.

Scena 2.
Pierwsza klasa podstawówki.
Nauka pisania i poznawanie literek odbywały się stopniowo. Pewnego dnia praca domowa polegała na napisaniu zdania z literkami, które już poznaliśmy, a nie było ich wiele. Mama przekonała mnie, że "l" to jak "t", tylko bez kreski. Wykaligrafowałam "Kot pije mleko".
Do dziś pamiętam tę strzałkę w kierunku "l" i napis pani "nie znamy tej literki".

Scena 3.
Podstawówka, pewnie okolice klasy szóstej.
Pamiętam, że pracę domową z biologii, polegającej, jak to zwykle w szkole, na przepisaniu odpowiednich fragmentów podręcznika do zeszytu, odrabiałam na wfie. Temat mnie zainteresował, coś o cechach wody, które sprawiają, że jest ona świetnym środowiskiem do życia. Jedną z cech wody była jej lepkość. Nie umiałam tego wytłumaczyć, ale wewnętrznie rozumiałam, że chodzi jakiś parametr, cechę fizyczną...
Pani spytała złośliwie obejrzawszy mój zeszyt, czy widziałam kiedyś, żeby woda się kleiła. 


piątek, 9 listopada 2012

66.

Tak mi się przypomniało, w zamierzchłych czasach, kiedy jeszcze chodziłam do liceum, do jakiejś nastolatkowej gazety (nie wiem po kiego grzyba) dołączono w ramach próbki-gratisu test ciążowy. A ja byłam grzecznym, nudnym kujonem, z minimalną ilością znajomych, chłopaka żadnego. No więc test znalazł się w domu, i perfidnie pomyślałyśmy z mamą, że podsuniemy tacie ten test, tak dla jaj, i zobaczymy jak zareaguje. Knułyśmy co powiedzieć i jaki moment będzie najlepszy.
Knucie okazało się zbędne, bo tata dogrzebał się do testu w szafce. I jaj zdecydowanie nie było. Nie dość, że się wściekł nieprzyzwoicie i próbował dojść, której to potrzebne, mnie czy mamie ;) to jeszcze nie docierały do niego żadne tłumaczenia, a już zwłaszcza to prawdziwe, że to tylko dodatek do magazynu i przypadkiem się u nas znalazł.
W końcu chyba jednak dotarło, że jesteśmy niewinne, bo sprawa ucichła, a ja nie przypominam sobie żadnych końsekwencji.

Hehe, dziś pewnie tata wiele by dał, żebym mu pokazała test z dwoma paskami ;)

A ja czekam już tylko na opinię kardiologa. Ale o tym wiemy tylko ja i mąż :)

niedziela, 4 listopada 2012

65.

Wiele osób akceptuje halloween, często po prostu jako zabawę, w każdym razie nie ma nic przeciwko dyniom (ładne i smaczne) czy śmieszno-strasznym przebraniom i cukierkom - w końcu czemu dzieciaki nie miałyby się pobawić, a i starsi mają pretekst do imprezy...
Wiele z tych osób nie kupi nigdy chryzantem do domu, a otrzymawszy je w prezencie oburzy się, że to robienie nastroju cmentarnego i wysyłanie do grobu :)