środa, 26 marca 2014

98.

Ten bezzębny uśmiech :)
Nie dziwne, że nawet najwięksi ponuracy są w stanie zrobić z siebie głupków, byle tylko go wywołać.
To jest takie cudowne, że ten uśmiech pojawia się na mój widok, tak po prostu, bo synek mnie zobaczył.
Muszę się tym nasycić na zapas.







(zęby już czają się za rogiem)
(zanim dorośnie i na mój widok będzie trzaskał drzwiami)
(trwając w permanentnym nastoletnim fochu)
(bo tuż tuż moje urodziny i nagle bardziej dociera do mnie jak bardzo czas pędzi)

Uśmiechaj się, synku, oby jak najwięcej

niedziela, 23 marca 2014

97.

Paranoja szczepionkowa

[szukając informacji na temat szczepień, a konkretnie - czy coś się stanie jak je odrobinkę przesuniemy (nie), trafiłam na sporo ciekawych blogów i fejsowych stron poświęconych szczepieniom i nieco mimowolnie zostałam (wojującym) anty-antyszczepionkowcem*]

No więc sytuacja wyglada tak: ze względu na to, że nasza pani doktor ma superobłożenie w przychodni, nasze pierwsze szczepienia przesunęły się o jakieś 2,5 tyg (zamiast w max. 8. tygodniu). Ale pani dr. była chora, więc, mimo, że Paszczak skończył już trzy miesiące, jeszcze jej na oczy nie widzieliśmy - w przychodni dzieci zdrowych się nie udało, przychodni dzieci chorych na szczęscie na razie nie musieliśmy nawiedzać. Przed szczepieniem obejrzał go inny lekarz. Nieważne.
Postanowiliśmy zaszczepić go na wszystko, czyli również wszystkie zalecane - meningokoki, pneumokoki i rotawirusy. Na pneumo - bo nie trafia do mnie argument, że skoro dziecko nie szwęda się po szpitalach, to można poczekać. Właśnie po to go szczepię, że jakby gdyby cokolwiek, jakby musiał pójść do szpitala, to żeby jakiegoś syfu tam nie złapał, bo wtedy na szczepienie będzie z deczko za późno. Meningo - podobnie jak pneumo, a poza tym nie chcę czekać, bo później kalendarz szczepień też jest naładowany. Rota - oczywiste, wydaje mi się, że akurat to szczepienie powinno być włączone do szczepień obowiązkowych i sponsorowane przez państwo (hahaha). Bratowa twierdzi, że szczepionka już kilka razy uratowała ich synkowi, nomen omen, dupę - jest pewna, że przeszedł łagodnie infekcję, a nieszczepiony wylądowałby w szpitalu. Ich synek nie chodzi do żłobka/przedszkola, żeby nie było, że wirusa złapał tam, a nieprzedszkolne dzieci mogą się czuć bezpiecznie (a raczej ich rodzice). Nie mogą.

No więc naczytawszy się tego i owego, bardziej publikacji naukowych lub wiarygodnych popularnonaukowych wpisów niż forów dla panikujących rodziców, postanowiliśmy, że chcemy rozdzielić dwutygodniową przerwą szczepienia obowiązkowe i zalecane. Od jednej z lekarek wiedzieliśmy, że tak można. Inna lekarka w naszej przychodni (państwowej) potwierdziła, że można, ale u nich "się tego nie praktykuje". Ale nie mają nic przeciwko, żebysmy doszczepili synka gdzie indziej. Łaskawcy.
Proste? Proste.

Prawie.

Bo żeby zaszczepić, gdziekolwiek, prywatnie czy państwowo, trzeba posiadać kartę szczepień dziecka, jesli nie skończyło dwóch lat.
No to myk do przychodni, prosimy o wydanie - nie, możemy złożyć podanie, a karta zostanie nam odesłana w ciągu, bagatelka, trzech tygodni (a szczepienia za dwa dni). Jeśli zostanie. Ale jest wyjście, hurra! Możemy otrzymać poświadczoną kopię oryginalnej karty i z tym iść do innej przychodni.

Byłam pozytywnie zaskoczona, że zdobycie owej kopii odbyło się szybko i bez problemu**, a nawet bez absurdalnie wysokich opłat za wykonanie xero. I teraz szczepienia obowiązkowe będziemy robić na oryginalną kartę szczepień w państwiwej przychodni, a zalecane dodatkowe - prywatnie.

Cudowną biurokrację sponsoruje ministerstwo i przepis wydany jakieś 1,5 roku temu.

Jeszcze jeden absurd - po pierwszym szczepieniu z jednej z ranek leciało troche krwi. Dostaliśmy jałowy gazik, żeby przykładać, ale plastra nie chcieli dać "bo się zaparzy". Nie dziwne, że krzyczał, jak mu ciągle to bolesne miejsce dotykaliśmy... W drugiej przychodni gazik został przyklejony plastrem, jaka ulga, jakoś nic się nie stało. Następnym razem weźmiemy własne plastry o.O.

Jeszcze dygresja do dygresji, po pierszym szczepieniu wszyscy pytali czy mały płakał, przy czym miałam wrażenie, że to pytanie podszyte jest poczuciem, że jak płakał, to  źle, jakoś każdemu z osobna tłumaczyłam, że oczywiste, że dzidziuś płacze po szczepieniu, skoro sprawiono mu ból, oraz, że trzeba by sie martwić, gdyby NIE wrzeszczał.


* i krew mnie zalała, jak mój własny rodzony brat wrzucił na fejsa jakiś, przepraszam, gówniany artykuł o tym jak to udowodniono związek szczepień z tym i owym, nie napiszę tego słowa na A, żeby mi tu google nie odsyłał, bo antyszczepionkowcy doczytają tylko " udowodniono związek szczepien z tym i owym" i będą sie jarać, że znów ktoś potwierdził. Nie potwierdzam, zaprzeczam, stwierdzono naukowo, że szczepienia sa bezpieczne i nie powodują A. Zresztą chyba póki co nie ma jednoznaczej odpowiedzi, co powoduje A.
A brat wrzucił, zamiast spytać mnie bezpośrednio i tak zaraza sie rozprzestrzenia.

**bez problemu, co mi przypomina, że w tej przychodni jeszcze nikt nigdy nie zapytał mnie o żaden dokument potwierdzający tożsamość. Ani jak zapisywałam syna do przychodni, ani jak byliśmy na wizytach i szczepieniu, tylko książeczkę zdrowia dziecka chcieli. Może to tylko schiza po wizytach w medycznej prywatnej sieciówce, ale co z ochroną danych osobowych i tajmnicą medyczną? Wątpię, żeby po tych kilku wizytach (doliczam się trzech póki co) panie pielęgniarki znały mnie już z widzenia, więc o tę kopię karty mogła przyjść poprosić dowolna ososba udając rodzica, wystarczyłoby, żeby znała datę urodzenia dziecka, ew. pesel.

Dziękuję za uwagę, jeśli ktoś dotąd doczytał :)

96.

Matka Polka Czapeczkowa

Temperatura co najmniej 22 stopnie, słoneczko grzeje, ja w tiszercie zgrzana, Paszczak w nosidle, ubrany w body i pajaca, tez podgotowany (nosił dumny tatuś :) ). Czapeczka na główce jest, czuje się jak Matka Polka Czapeczkowa, ale to od Słońca. Większość czasu spędził albo w rzeczonym nosidle, albo w wózku pod budką (bo nadal Słońce). Ale pod budką wózka bez czapeczki. W pewnym momencie wzięłam go z tego wózka na ręce, bo płakał bidak w niebogłosy. Bez czapeczki go wzięłam. A tu jakaś mama z innym dzieciakiem wyskakuje: ja pani radzę, taki maluch to musi mieć czapeczkę (pokiwałam głową, że słyszę)... ja tak z dobrego serca, bo wiatr jest [lekki, nie zimny wietrzyk, choć rzeczywiście tam, gdzie stalismy, nieco bardziej odczuwalny], on sobie uszy przeziębi (znów pokiwałam, mama poszła).
Nie rzuciałm się po czapeczkę, za chwilę włożylismy go do wózka i się uspokoił.

Mafia czapeczkowa czuwa.

Ja wiem, że maluszki się gorzej termoregulują, ale jeżeli ja jestem spocona jak ruda mysz w pojedynczej koszulce (hi hi mysz w koszulce), to dziecku (i tak w dwóch warstwach odzieży) przecież też jest ciepło. Zwłaszcza, że na zewnątrz cieplej niż w domu. A jak się popatrzy na te dzieciaki w wózkach to czapki wełniane, koce polarowe, grube, zimowe śpiwory.

Nie zamierzam na złość babci odmrozić dziecku uszu, ale nie zamierzam być wyznawcą czapeczki.

***
A propos dzieci w wózkach, zaskakująco często widzę wpakowane  w spacerówkę dzieciaki, które wygladają, że już od dawna umieją chodzić. Rozumiem, że czasem dziecko może być chore czy niepełnosprawne, ale jeśli to dotyczyłoby wszystkich dzieci, które zdają się być za duże na wózek, to chyba mamy znów epidemię polio.

***
A propos pogody (mój teść zawsze musi spytać o pogodę, czym doprowadza męża mego do szewskiej pasji) to pierwszy dzień kalendarzowej wiosny zaskoczył niektórych będąc dniem zupełnie letnim (czyżby znów miało przyjść lato bez wiosny? Oby na wielkanoc znów śniegu nie było, ale to miesiąc później niż w zeszłym roku) dzięki czemu na ulicy ludzie w koszulkach mieszali się z ludźmi w puchowych kurtkach.

niedziela, 9 marca 2014