niedziela, 26 maja 2013

75.

Jakiś czas temu w wiadomościach ogłosili, że jacyś naukowcy pokazali, że matki z problemami kardiologicznymi częściej rodzą córki niż synów. Konkretnie w danej grupie aż 75% noworodków to były dziewczynki.

Temat mnie zainteresował, a że ktoś tam kiedyś gdzieś i jakoś tak sobie przypominam - to za mało dla naukowego umysłu - zaczęłam grzebać.
Po pierwsze, news był cytowany mniej więcej w takiej bogatej formie, jak to, co napisałam w pierwszym akapicie. Szukanie po polsku odesłało doPAP, ale bez linku, więc do widzenia, szukamy po angielsku. Cytowane były dwa źródła: konferencja kardiologów z 2012 i EurekAlert! Z konferencji niczego nie wydusiłam, ale EurekAlert wreszcie coś miał: źródło i nazwisko autora. No to szukam dalej, udało mi się dotrzeć do źródła, czyli The Anatolian Journal of Cardiology. Hurra! Journal ten ma zabójczy impact factor, całe 0,44, zdziwiłam się, że taki przełomowy news w takim niechodliwym czasopiśmie, ale co tam, ważne, że jest.
I czegóż się dowiedziałam u źródeł? niczego! tak mało, że tym razem zdziwiłam się, że ktokolwiek to opublikował, z jakimkolwiek impact factorem.

Artykuł jest listem do redakcji, tekstu jest na jedną i ćwierć kolumny, razem z tytułem, spisem autorów i referencjami. Kluczowa informacja to to, że 200 przepytanych kobiet urodziło 216 dzieci, z czego 164 (czyli 75,9%) to dziewczynki (16 urodziło się jako bliźnięta). Wymienione jest jeszcze procentowo, jakie problemy kardio miały te panie, a reszta to cytowanie innych artykułów o tym, że w specyficznych warunkach, zwłaszcza stresowych, obserwowano już wcześniej zaburzenie równowagi płci rodzących się dzieci.

Brakuje mi jakiegokolwiek źródła: skąd te kobiety pochodziły, jak zbierano dane o nich, może coś więcej oprócz bardzo luźno opisanej choroby (typu: wada zastawki mitralnej), w końcu stan pacjentów nawet z teoretycznie tą samą wadą może być drastycznie różny. Więcej można by się dowiedzieć, przegrzebując dokładnie PubMed, co mnie nawet kusi, ale nie mam czasu na to.

Na koniec stwierdziłam, że przy tak cienkich danych to i tak mieli megafarta, że ta wiadomość przebiła się do mediów.

(źródło czyli cały wspaniały artykuł pod tym linkiem)

PS.
to już mój wniosek, nie grzebałam w necie tylko na podstawie luźno do mnie dolatujących wiadomości:
jeśli zestawimy takie fakty, że (1) noszenie ciąży z dziewczynką jest mniej obciążające dla organizmu matki niż z chłopcem (ponoć ciąża "męska" skraca życie matki, a "żeńska" wydłuża) oraz (2) dziewczynki są silniejsze niż chłopcy, a dodatkowo wiemy, że organizm może pozbywać się ciąż w jakiś sposób chorych czy "nieodpowiednich" (np. poronienia, nawet na etapie tak wczesnym, że kobieta nawet nie wie, że zaszła) i dodamy do tego szereg sygnałów, które są wysyłane na linii matka-dziecko, z których części, na poziomie molekularnym pewnie jeszcze nie znamy...
to artykuł o którym piszę jest ciekawy i byłby ważny, gdyby był uczciwiej napisany, ale nie jest specjalnie zaskakujący :P

PS2. te wszystkie metody sterowania płcią dziecka za pomocą odpowiedniego pożywienia zostały już dawno naukowo obalone, ale mit trzyma się mocno, propagowany m.in. przez wydawnictwa zarabiające na pseudonaukowych publikacjach żerujących na naiwnych rodzicach. Ale przynajmniej nie są szkodliwe dla zdrowia ani inwazyjne.

PS3. Końcówka pierwszego trymestru; czuję, że to otumanienie, w którym trwałam od paru(nastu) tygodni powoli mnie opuszcza, to takie uczucie dziwne, jakbym z jakiejś gęstej mgły wychodziła

poniedziałek, 6 maja 2013

74.

Coś mi się zepsuło w telefonie, że nagle internet przestał działać. Padło na kartę SIM, którą na szczęście udało się szybko i bezboleśnie wymienić w salonie, net śmiga, a ja sprawdzam, czy nie straciłam razem ze stara kartą jakichś ważnych kontaktów. Chyba nie, bo i tak wszystkie skopiowałam do telefonu. I tak jadę po liście kontaktów, i nagle mi wyskakuje jakiś Juan i numer wyraźnie hiszpański. Ja: wtf? mąż: wtf?
Fakt, byłam w Hiszpanii jakieś pół roku temu, ale za Chiny ludowe sobie nie przypominam żebym a) nawiązała znajomość z jakimś tambylcem i b) tym bardziej wpisywała jego numer do telefonu (zwłaszcza, że nie znam hiszpańskiego). Najbardziej prawdopodobna wydaje się wersja, że albo zapisałam ten numer dla jakiejś koleżanki, która aktualnie nie mogła tego zrobić sama (??), albo to kontakt do hostelu na wypadek wypadku. Ale wtedy, jak się znam, napisałabym coś w stylu: Juan Hostel Takisiaki.
Nie należę do osób, które zadzwonią pod taki numer i spytają: hello, kim jesteś i dlaczego mam twój numer, więc Kontakt: Juan powędrował do kosza. Pa pa.

I nie, nie byłam pijana