wtorek, 20 grudnia 2011

5. Spotkanie

Zaspałam wczoraj. Normalnie nie zdarza mi się to prawie nigdy, ale akurat wczoraj pacnęłam ten cholerny budzik i obudziła mnie dopiero mama telefonem, 1h15min później. W sumie nie miało to większego znaczenia dla mojego dotarcia tam, bo czasu było mnóstwo, i byłam wreszcie wyspana, ale zdumienie spowodowane zaspaniem: bezcenne. Normalnie przez te wszystkie tygodnie siedzenia w domu zawsze wyłączałam budzik, a potem mniej lub bardziej przytomnie pilnowałam, czy mąż wstaje (jestem strażnikiem budzika).

A samo spotkanie, cóż... byłam nieco zawiedziona. Normalnie nasze spotkania wigilijne były sympatyczne, tym razem było jakoś tak drętwo, rozmowa się rwała, jedzenie nie schodziło. Pomijam juz fakt, że niektórzy się godzinę spóźnili. Godzinę! jakby nie można było zadzwonić, że się będzie później (nie mogliśmy zaczynać bez tych osób).

Nie cierpię się spóźniać (wręcz wolę czekać 15 minut niż spóźnić się 5, chociaż ostatnio się z tego leczę, chyba, że spotkanie jest ważne), ale tez strasznie mnie denerwuje, jak inni się spóźniają. A zwłaszcza spóźniają bez słowa wyjaśnienia. Albo wręcz mają pretensje, że ja mam pretensje.

Ale przynajmniej omówiłam z szefową co miałam omówić, przez telefon byłoby trudno.

Potem jeszcze zakupy w castoramie (lubię!), jak wróciłam do domu to padłam na ryjek i spałam chyba z 1,5h.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz