poniedziałek, 6 maja 2013

74.

Coś mi się zepsuło w telefonie, że nagle internet przestał działać. Padło na kartę SIM, którą na szczęście udało się szybko i bezboleśnie wymienić w salonie, net śmiga, a ja sprawdzam, czy nie straciłam razem ze stara kartą jakichś ważnych kontaktów. Chyba nie, bo i tak wszystkie skopiowałam do telefonu. I tak jadę po liście kontaktów, i nagle mi wyskakuje jakiś Juan i numer wyraźnie hiszpański. Ja: wtf? mąż: wtf?
Fakt, byłam w Hiszpanii jakieś pół roku temu, ale za Chiny ludowe sobie nie przypominam żebym a) nawiązała znajomość z jakimś tambylcem i b) tym bardziej wpisywała jego numer do telefonu (zwłaszcza, że nie znam hiszpańskiego). Najbardziej prawdopodobna wydaje się wersja, że albo zapisałam ten numer dla jakiejś koleżanki, która aktualnie nie mogła tego zrobić sama (??), albo to kontakt do hostelu na wypadek wypadku. Ale wtedy, jak się znam, napisałabym coś w stylu: Juan Hostel Takisiaki.
Nie należę do osób, które zadzwonią pod taki numer i spytają: hello, kim jesteś i dlaczego mam twój numer, więc Kontakt: Juan powędrował do kosza. Pa pa.

I nie, nie byłam pijana

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz